Fotel i spółka (relacja z targów Salone del Mobile.Milano 2017)
Mediolan mnie rozczarował; powitał chmurą papierosowego dymu wydmuchiwaną wprost z ust Włochów-fircyków, jakby wyjętych z komedii Zabłockiego, pretensjonalnie noszących okulary przeciwsłoneczne nawet po zmroku. Jestem święcie przekonana, że to domena Mediolańczyków, przyzwyczajonych do współistnienia z chmarą turystów, których w stronę tego miasta pcha obietnica jedynego w swoim rodzaju shoppingu. Poza tym Mediolan karmi swoich gości dokładnie tak, jak oni tego oczekują: próżno w cieknącej tłuszczem pizzy szukać autentyzmu, podobnie jak brak go w zupie, w której pływają sałata, oliwki i ziemniaki z wczorajszego secondo piatto. Mówię to, bo zwykle piękna miejsc, do których podróżuję, szukam na talerzu lub w lampkach dobrego wina, a na pewno nie wracam tam, gdzie częstują mnie wygazowanym prosecco. Jeśli więc macie ochotę odwiedzić Mediolan, to jedźcie prosto na Salone del Mobile.Milano, a po południu – dla własnego bezpieczeństwa – zjedzcie obiad w McDonald’s.
Słabo oznakowana komunikacja to znak rozpoznawczy stolicy mody, ale akurat na targi łatwo dojechać, bo RHO Fieramilano to ostatnia stacja czerwonej linii Metropolitana (tutejsze metro), a stąd już tylko kilka kroków za rozszalałym tłumem i jesteśmy na miejscu! Do zwiedzenia jest 20 hal w pięciu różnych tematach przewodnich. Wszystko zwiedzałam bez uprzednio przygotowanego planu, zupełnie chaotycznie, mając pod ręką telefon ze świetnej jakości wbudowanym aparatem, ale baterią naładowaną do 15% (dlatego prawie godzinę spędziłam w barze, siedząc na podłodze uwiązana kablem do ładowarki wciśniętej w gniazdko, w którym płynął zbawienny prąd). Zaczęłam nieźle. Ale prawdę mówiąc, od momentu przekroczenia bramek znacznie spadło mi ciśnienie, nie miałam więc sobie nic za złe. Z połową naładowanej baterii ruszyłam na podbój pierwszych hal pod znakiem „xLux”!
Jeśli twierdzisz, że kochasz design; jeśli daje ci on zarobić albo chociaż starcza ci dzięki niemu na kanapki z serem w mediolańskiej knajpce, to musisz odwiedzić Salone del Mobile.Milano! Musisz tam być chociaż raz, by móc powiedzieć: „Ok, rozumiem to włoskie podejście do designu! No dobra, nie rozumiem, ale doświadczyłem go!”. Właśnie dlatego, że ciężko znaleźć metodę w tym szaleństwie włoskiej estetyki zdecydowałam się upiąć moją relację w klamrę pięciu rzeczy, które zrobiły na mnie największe wrażenie. Okazało się jednak, że były to głównie fotele, więc poniższa lista to złoty środek (złoty, dosłownie, kiedy myślę o pawilonach xLux).
1. Styl kolonialny według firmy Salda
Jestem zbyt zachwycona tym, co pokazała na targach firma Salda, by sensownie napisać o ich interpretacji stylu kolonialnego. Jest… współczesna. Zawiera elementy ekstremalnie egzotyczne (jak wplecione gdzieniegdzie posążki Buddy czy grafika inspirowana Bliskim Wschodem), ale też niekwestionowanie swojskie (jak rośliny doniczkowe w gatunkach rozpowszechnionych przez szwedzką sieciówkę). Bogactwo tkanin, wzorów i kolorów tworzy mieszankę wybuchową, ale tak elegancką jak najbogatsza esencja stylu amerykańskiego. To estetyczne warunki, które zaakceptowałby ktoś chcący określać się mianem współczesnego nomady – trochę podróżujący, traktujący dom jak chwilową oazę, ale ceniący jego kojący wpływ na zszarganą ciągłą tułaczką psychikę. Ciężko mi było odejść od tych rattanowych foteli…
2. Welurowa sofa Chelini
Welur/aksamit to materiał, którym mogłabym obić wszystko. Cieszę się, że jest znów modny, bo symbolizuje już nie tylko hipsterski sentyment do lat 80. (sama mam aksamitną sofę, z której wygód korzystają głównie koty – jest bardzo mała, nie możemy się w niej wygodnie rozłożyć, ale budzi bezgraniczny zachwyt gości). Stoisko Chelini to, poza tą piękną sofą, eleganckie barki, okrągłe stoły i oświetlenie ukradzione jakby z angielskiego XIX-wiecznego dworu (trochę to się nie klei, co?). Niemniej ten mebel – powstały pod szyldem tej do bólu włoskiej marki – jest kwintesencją welurowej doskonałości: jest piękny, wygodny i nie posiada wad w postaci rozmiaru! Święty Graal designu. I tak, były też takie fotele.
3. Drewniane podłogi Foglie D’oro
Znaczną część targów zwiedziłam ze wzrokiem wbitym w podłogę. Upewniłam się tylko, że jodełka francuska pozostanie niekwestionowaną księżniczką, a może nawet odziedziczy tron po swoich masywnych, postarzanych koleżankach, mających w pasie co najmniej 20 centymetrów. Na stoisku Foglie D’oro mój nawyk patrzenia pod stopy dostrzegł pewien Włoch, z uśmiechem na ustach, zawadiacko zapytując, oderwał więc moją uwagę od drewnianych doskonałości: „Podoba ci się, co?”. Tak, podobało mi się. Nawet jeśli włoskim nawykiem wpletli w te podłogi metalowe ornamenty, które jeszcze półtora roku temu w Hannoverze budziły mój stanowczy sprzeciw.
4. Kunszt podpisany Boffi
Nie jestem fanką konsoli. Skusiłam się na jedną w szale na biały marmur i pozłacane wykończenia, ale stoi w sypialni, zupełnie niezagospodarowana, i służy kotom jako trampolina na łóżko (choć niektóre skoki w otchłań wyglądają jak próby samobójcze). Wizyta na stoisku Boffi to dla mnie typowa nauczka, by słowa Sokratesa traktować poważnie, bo moje pojęcie o konsoli jako o zwykłym prostopadłościanie to typowy przykład ignorancji wynikającej z przekonania, że niczego więcej o tak prostym meblu wiedzieć nie muszę. Jak bardzo się myliłam!
5. Wiosenny fotel, o którym nie zapomniałam
Byłam już po kilkugodzinnym spacerze, kiedy dostrzegłam ten kompletnie do niczego niepasujący fotel. Nie zanotowałam nawet nazwy firmy, która szczyci się jego autorstwem. Nie jestem nawet pewna, w którym holu go widziałam. A jednak ten fotel to pierwsza rzecz, którą wyobrażam sobie, kiedy próbuję w pamięci odtworzyć mediolańskie targi. A nie jest nawet szczególnie ładny…
Może w zestawieniu z tegorocznymi Salone del Mobile.Milano sam Mediolan nie wypada aż tak źle? Muszę się zastanowić. Przegryźć to. Najlepiej w warszawskich knajpkach z włoskim jedzeniem. Przypomnieć sobie fantastyczną Brerę – dzielnicę pełną showroomów, premier, imprez, galerii – jedyny punkt na mapie Mediolanu, który zrobił na mnie wrażenie. Ponoć żeby zakochać się w tym mieście, trzeba pojechać do niego kilka razy.