Potrafię urządzić się prawie za darmo. A ty jaką masz supermoc?

Wiecie, co najbardziej lubię robić w wolnym czasie? Nie, nie uprawiam dzikiego szopingu ani nie jeżdżę bez przerwy na szmacie, jak niektórzy sądzą. W wolnym czasie przeglądam ogłoszenia mieszkań – zwykłych lokali na sprzedaż albo wynajem. Ot, takie mam podniecające hobby (choć znam dziwniejsze, trust me). Lubię sobie podglądać domy innych – to jest dopiero prawdziwe życie! Nie jakieś tam wystylizowane kąciki blogerek. Tak oglądam, oglądam i się zastanawiam, dlaczego tam jest zawsze taki kosmos – króluje bajzel i densflor, w dodatku zawalony suszarką z gaciami. Zagadnęłam kiedyś na ten temat jedną znajomą, która odburknęła mi obruszona: „No, może ci ludzie po prostu nie mają pieniędzy, by odwalić sobie super chatę?”. Normalnie potwarz! Jakby krzyknęła do mnie: „Helloooł! Chyba tylko ty masz worek hajsu na kolejne duperele do domu!”. No, tylko że mój budżet miesięczny to głównie opłaty i jedzenie, a czymś ekstra jest dla mnie zakup ciuchów czy czegoś w tym stylu. Kupno krzesła czy stolika to dopiero byłby kesz czelendż! A jednak ochoczo wchodzicie na mój blog, pod nową stylizacją zawsze słyszę miłe słowa, że jest fajnie! No to jak się to dzieje?

Otóż powiem wam: jestem najlepszym domowym zaopatrzeniowcem bez kasy (ale mam stanowisko w gospodarstwie!). Szukam, wypatruję i grzebię wszędzie, gdzie tylko się da. Słyszę często: „A fe”, „a be”, „tak po kimś”, niczym Stuhr w „Seksmisji”: „A fuuu! Albercik, wychodzimy!”. Że używane i starsze to już od razu zło. Ale czy ciuchy mierzone tysiąc razy na wyprzedaży w Zarze są świeższe niż lampka wyglądająca jak nówka?

Widzicie na blogu mój kącik biurowy, do którego kupiłam tylko pojemnik Pantone i papierową torbę. A reszta? Dział „oddam” plus kropla pracy twórczych rąk. Różowa ławka, nowy stół w salonie – upolowane cacka totalnie za darmo. Jestem łowcą, hunterem, bo też nudzą mnie zwyczajne rzeczy w sklepach. Błądzę za to sobie po meandrach sieci, terenach trawników i bezdennych wiatach śmietnikowych, bo nie umiem iść do sklepu, żeby wywalić trzy stówy na PCV. Ja muszę coś złowić, coś extra, złapać coś oryginalnego – o taaak, wtedy to dopiero świecą mi się oczy, przeżywam wnętrzarski orgazm i stylistyczną biegunkę naraz.

2

Jestem trochę zboczona na tym punkcie, co widać w mojej jakże ekstremalnej i czasem niedorzecznej twórczości blogowej, ale zupełnie nie akceptuję twierdzenia, że bez kasy nie da się ciekawie urządzić. Nie musisz odwalać sobie apartamentu jak u Trumpa (swoją drogą, bez szału), ale nie mając budżetu, możesz mieć nawet ludwiki i inne antyki. Dowód? Spójrzcie, no, na mój kwadrat. Więcej wymienię rzeczy znalezionych niż kupionych. Oczywiście, że nie da się wszystkiego otrzymać za free, jest jakaś niezbędna baza warta inwestycji (podłoga albo sedes), ale na resztę można zapolować.

Zapytacie: „Supermocą zbieranie śmieci?”. Powiecie: „Trzeba mieć czas i umieć szukać”. Bullszit. Trzeba mieć chęci. Urządzanie własnego kąta to może być całkiem przyjemne never ending story, ale w końcu chodzi o to, by gonić króliczka. Uwierzcie, nieraz mogłabym ruszyć flachę z rozpaczy twórczej i niczym Krystyna z „Klanu” obalić małpkę na górce za blokiem z tej wnętrzarskiej biedy. Założyłam bloga homestyle’owego bez zabezpieczenia na koncie i równie dobrze po pół roku mogłabym siedzieć na twarzy – wszak ciągle u mnie wstydliwe to samo.

Ale nie zrobię tego, gdyż jeszcze na oczy trochę widzę, łeb mam na karku i zdrowe ręce. Kto mi przeszkodzi w grzebaniu, temu kij w oko!

Walczę o niepokorną wizję domu, postuluję o eksponowanie wszystkiego: od sztuki, do prawdziwej tandety, niczym ta propagatorka ignorancji wszelakiej dźwigam krzyż wnętrzarskiego natchnienia – róbcie, grzebcie, działajcie, przestawiajcie, nachodźcie dziadków po nocach, ale do diaska i na litość boską, nie mówcie, że w domu brzydko, boście biedni. Choćbym miała zacząć świecić własnym światłem, powiadam wam: to nie ma nic do rzeczy! Rozpacz jest drogą najmniejszego oporu, a fajne mieszkanie to wcale nie jest stan umysłu. Hej, wy, oponenci wobec używek każdych – nigdy nie wiecie, na co was stać, zanim nie spróbujecie!

Paulina Jaworska

Z wykształcenia socjolożka, z zawodu copywriterka, z pasji blogerka wnętrzarska. Autorka bloga Stylerecital.com, na którym przemyca rozwiązania typu low budget. Kocha miksowanie starego z nowym, eklektyczne wnętrza i nieoczywiste podejście do trendów. Lubi przeżywać wnętrzarski szok. Kolor, vintage i poczucie humoru to mieszanka idealna!