Człowiek w minimalistycznym wnętrzu – studium przypadku
Może kiedyś napiszę, czym jest minimalizm. Ta filozofia jak żadna inna zasługuje na encyklopedyczną notę, bo gdyby nie hołd, jaki jej zwolennicy oddają zasadom, byłaby zapomnianą ideą, którą lifestyle’owi dziennikarze wycieraliby sobie buzie. Zresztą zasady ułatwiają wszystko; są jak Ikea w świecie, w którym rządzi idea Do It Yourself; jak supermarket, w którym okazyjnie kupisz poczucie, że jesteś w czymś dobry, no bo jeśli będziesz trzymał się zasad, to okaże się, że szafa w przedpokoju stoi tylko dzięki tobie. Już w szkole podstawowej jesteśmy przyzwyczajani do tego, że jak coś jest ponumerowane lub w podpunktach, to zawiera skondensowaną wiedzę, której przyswojenie stanowi gwarancję osiągnięcia mistrzostwa. Właśnie tak jest z minimalizmem, który wyłożony jest poradnikami „Jak być minimalistą – 10 prostych zasad” czy „Zostań minimalistą już dziś, zrób porządki w mieszkaniu!”, podczas lektury których koniecznie musisz odpowiedzieć sobie na zestaw pytań naprowadzających na jedyną właściwą drogę.
Obejdę ten cały minimalizm bokiem, zataczając koło, jego zasady pozostawiając w środku, do którego nie sięgam ręką. Interesuje mnie czysta i bezinteresowna relacja człowiek – minimalizm, minimalizm – człowiek. Interesuje mnie cichy zachwyt wywołany otwieraniem opakowania, w którym leży nasz pierwszy w życiu MacBook, szybka konkluzja, że wartość 366 Chierowskiego nie jest zależna od ekstrawaganckiego obicia i moment olśnienia, po którym człowiek zaczyna rozumieć, że „Kompozycja z czerwienią, żółcieniem i błękitem” Pieta Mondriana to nie arogancki żart. Gdybym nie miała skłonności do rozwlekania zdań w nieskończoność, napisałabym po prostu, że interesuje mnie, co czuje i jaki jest człowiek, który mieszka minimalistycznie.
Spokój, harmonia i estetyka
Szczęśliwy posiadacz minimalistycznej przestrzeni ma przywilej odgrodzenia się od szumu informacyjnego. Ład i prostota sprzyjają nie tyle utrzymaniu porządku zewnętrznego, ile wewnętrznego. Nadmiar przedmiotów rozszczepia uwagę, siekając ją na części drobne jak szkiełka w kalejdoskopie, a otoczenie, w którym każdy przedmiot zna swoje miejsce, scala popękane lustro myśli. I robi to, nie zostawiając żadnych śladów, co podkreślam, przypominając sobie, że Amerykanie mówią: „Pęknięte lustro można naprawić, ale bruzda będzie widoczna za każdym razem, gdy w nie spojrzysz”. W tym przypadku o kalejdoskopie i pękniętym lustrze minimalista przypomni sobie dopiero, gdy wyjdzie wynieść śmieci. Ale nie ulegajmy złudzeniu, że wewnętrzne wyciszenie i harmonia kryją się wyłącznie za czarną, skórzaną sofą i dobranym do niej białym, wełnianym dywanem, bo takie myślenie już lekko popycha nas w ramiona konsumpcjonizmu.
Minimalizm pozwala cieszyć się jakością. Gdy masz minimalistyczny dom, możesz kupić Egg Chair bez obawy, że jego blask zebrany w detalach przytłoczy kolorowa retro lodówka. Po prostu zbierasz estetyczne plony nauki, jaką dał ci minimalizm, a on stoi nad tobą i grzmi, że sposób, w jaki przymocowano nogi do twojego dębowego stołu, jest najpiękniejszą rzeczą na świecie. Nie mylmy jednak tej pierwotnej radości generowanej przez jakość ze snobizmem – ten drugi daje nam zadowolenie wyłącznie wówczas, gdy Egg Chair zostanie zauważone przez sąsiadkę z niepohamowaną skłonnością do rywalizacji.
Pełnia podziwu
Minimalistyczne otoczenie niesie za sobą obietnicę metamorfozy, jednak bez znamion przepoczwarzania się bezkształtnego potwora w eterycznego motyla albo zrzucania jaszczurczej powłoki. Minimalizm po prostu poszerza zmysł estetyczny. Jeśli w głębi duszy zawsze byłeś minimalistą, to będziesz z zachwytem podziwiać przedmioty, których sam nigdy byś do siebie nie dopuścił i ten podziw ci wystarczy, a jeśli z zasady lubiłeś przepych, to wkrótce pokochasz minimalizm, zachwycisz się kwadratem i prostokątem; twój wzrok przykują wszystkie czarne loga na białym tle, krzesła służące wyłącznie do siedzenia oraz stoły, na których talerze można kłaść bez obawy, że zostawią krwawą bliznę porysowanego plastiku. Bezceremonialny zachwyt stanie się twoim asem w rękawie i nikt nie powie ci, że ten sposób gry jest nieuczciwy.
Wygląda na to, że napisałam laurkę na cześć stawania się lepszym człowiekiem i mimowolnie wpisałam się tym samym w nurt pochwalno-dyspozycyjny, który zresztą sama skrytykowałam: w moich słowach minimalizm jest serum na wszystkie zmartwienia współczesnego człowieka, którego nurtuje wieczny niepokój. Nie reprezentuję jednak nurtu tak optymistycznego, żeby potwierdzić, że wnioski te – powierzchowne i szybko nasuwające się – są całkowicie słuszne. Powściągliwie zakończę tezą: człowiek, który mieszka minimalistycznie, może mieć z tego różnorakie korzyści.