Czy dobry design musi dużo kosztować?

To pytanie na pewno zadał sobie każdy, kto podczas remontu mieszkania usłyszał od architekta, że jeżeli w salonie nie będzie tapety sygnowanej nazwiskiem sławnego skandynawskiego designera (600 zł netto za rolkę!), to projekt w ogóle nie ma sensu i „Po co braliście Państwo architekta, skoro sami wszystko wiecie lepiej?”. Wtedy zwątpienie każe nam żałować, że nie pojechaliśmy po prostu do Leroy Merlin, żeby zostać bohaterem swojego domu. Na szczęście większość architektów jest, mówiąc wprost, normalna i bez większego trudu dostosowuje się do możliwości finansowych swoich klientów. Niemniej jednak refleksja nad naszą kondycją finansową może być katalizatorem trudnego pytania: „Za co ja w ogóle płacę?”.

Zwykło się mawiać, że płaci się za jakość. Ile w tym prawdy, wie każdy, kto słyszał o niekończących się kolejkach do sklepów, gdzie sprzedawano kolekcje promowane nazwiskami, które przeczytać możemy zazwyczaj tylko na szyldach budynków w najbogatszych dzielnicach zachodnioeuropejskich miast. W takich przypadkach ludzie od 5 rano wyczekują, by drogo (ale i tak okazyjnie!!!) kupić koszulkę z metką, na której wyraźnie nadrukowane jest „made in China” lub „made in Cambodia”. Po kilku praniach ta koszulka zmieni swoje przeznaczenie. I nie oszukujmy się, kupujący mają tę świadomość.

Dobry design kosztuje, co nie znaczy, że musi kosztować dużo. Cena to wynik skrupulatnych kalkulacji. Im bardziej świadomymi klientami jesteśmy, tym więcej szczegółów takich operacji na liczbach chcemy znać. Poczucie, że przepłacamy, to jedno z najbardziej nieprzyjemnych doświadczeń w życiu konsumenta. Żeby uniknąć nieprzyjemności, dobrze jest rozłożyć cenę na czynniki pierwsze. To ten sam mechanizm, który działa także w innych dziedzinach życia: początkujący mechanik, żeby dowiedzieć się, jak działa silnik, musi go rozkręcić do ostatniej śrubki. Proponuję więc niezobowiązującą zabawę: ja napiszę, za co płacimy, wybierając dobry design, a wy, moi czytelnicy, zastanowicie się, czy on musi tyle kosztować.

luksus

1. Projekt

Zwykle musimy zaufać producentowi, że ten projekt w ogóle był; że nie jest bardzo wiernie odtworzoną inspiracją z Pinteresta lub wypadkową kilku nieskoordynowanych czynności. Skądinąd praca projektanta to w mniemaniu przeciętnego Kowalskiego bardzo kontrowersyjna sprawa: „Przecież on policzył sobie 500 zł netto za godzinę roboty!!!”, więc spieszę wytłumaczyć, że czas nie ma tu żadnego znaczenia, liczy się raczej to, w jaki sposób piękno i funkcjonalność współgrają w danym przedmiocie, oraz oczywiście, jak często nazwisko projektanta pojawiało się na łamach prestiżowych magazynów (ale o tym kilka linijek dalej).

2. Materiały

Nie trzeba znać na pamięć tablicy Mendelejewa (choć nam w szkołach kazali!), żeby wiedzieć, dlaczego złoty pierścionek jest droższy od srebrnego. Kwestie popytu wyjątkowo w tej kwestii nie grają roli, bo przecież pani Grażyna, będąc po pięćdziesiątce, nosi tylko złoto, ale dwa pokolenia młodsza pani Anna nie wstydzi się afiszować sztuczną biżuterią kupioną w sieciówce. Kwestia jakości materiału ma znaczenie nawet wtedy, gdy mówimy o dwóch identycznych złotych pierścionkach.

3. Praca

Upraszczając, tam, gdzie pracują maszyny, producent ponosi koszty zakupu i amortyzacji, a także musi zapłacić swojemu pracownikowi za obsługę tego urządzenia. Dlaczego więc produkty handmade są drogie? Otóż dwóch pracowników obsługujących maszynę do np. olejowania podłóg wyprodukuje nieporównywalnie więcej towaru niż dwaj pracownicy olejujący ręcznie. Wielkie firmy mogą sprzedać praktycznie nieograniczone ilości swojego produktu, podczas gdy małe funkcjonują ze świadomością, że zachowując terminowość, mogą sprzedać tyle, ile zdążą wyprodukować zatrudnieni w nich ludzie. Co więcej, metka z napisem „handmade” oznacza zwykle lepszą jakość, czyli bardziej precyzyjne wykonanie danego produktu. Jak widać, żyjemy jeszcze w świecie, w którym maszyny nie są w stanie zastąpić człowieka.

luxus

4. Reklama

Agresywna kampania reklamowa to podstawa. Jeśli marka, o której słyszysz i czytasz wszędzie, wyskakuje ci nawet z lodówki (dosłownie: „Jeśli wyślesz nam trzy etykiety z opakowań naszej maślanki, to masz szansę na wygranie designerskiej sofy FIRMY XYZ!”), to znaczy, że jej produkty swoje kosztują. A przynajmniej kosztują więcej, niż powinny. Nawet skromna reklama w mediach może być przyczyną wzrostu ceny, bo producent zapomniał, że w tym miesiącu ma jeszcze do spłaty ratę leasingową. A tak całkiem poważnie: reklama jest droga.

5. Prestiż marki

Najbardziej kontrowersyjny komponent. Dlaczego? Bo najdroższy. I najbardziej nieuzasadniony ekonomicznie. Są marki, które, delikatnie mówiąc, okresowo zapominają o jakości, bo mogą sobie na to pozwolić. Będąc na ustach wszystkich, igrają z ogniem, bo doskonale wiedzą, że ich sławie niewiele to może zaszkodzić. Aż chciałoby się przywołać wyświechtane przez internet słowa Marilyn Monroe: „Nieważne, co o mnie myślą, ważne, żeby mnie kochali” (królestwo dla tego, kto dowiedzie, że to nie słowa Marilyn!). Na prestiż pracuje się długo i, wbrew pozorom, nie tak łatwo go stracić. Aha, i podkreślam: jest bardzo kosztowny.

Najlepiej, gdy wszystkie te składniki wpływają na cenę w równym stopniu, ale to wcale nie jest przepis na sukces. Jeśli założę, że moimi wyborami kierować będą np. tylko trzy wybrane komponenty, to nie tylko zawężę pole poszukiwania dobrego designu, lecz także sporo zaoszczędzę. Owszem, może ominie mnie coś niespotykanie pięknego, ale może to lepiej, skoro i tak nie będzie mnie na to stać?

Karolina Nowosielska

Dyrektor kreatywna firmy Citydesign. Z wykształcenia filolog polski i historyk. Z pasji – znawczyni kolorów i kształtów, krytyczka rzeczy ładnych i brzydkich, odkrywczyni nowych horyzontów designu. Z konsekwencją poszukuje nowych rozwiązań kolorystycznych dla kolekcji Cityfloor oraz stoi na straży estetyki.