Dlaczego projektanci wnętrz nie są celebrytami?
Uczciwie zacznę od tego, że ten temat jest prowokacją na poziomie nagłówków w „Fakcie” – ma wyłącznie przyciągnąć zaintrygowanych czytelników, bo przecież na pytanie zadane w jego tytule da się odpowiedzieć jednym zdaniem, a ten felieton jest tak naprawdę o niczym. Tak, wiem, że są w polskim show-biznesie dziennikarze, którzy piszą na takie tematy nawet książki (a te mają ponad 300 stron, i to czcionką mniejszą niż Times New Roman, 12), ale oni mają znacznie więcej cierpliwości do czytania portali plotkarskich i trochę więcej doświadczenia w jedzeniu lunchy z bardzo ważnymi ludźmi. Ba, celebryci sami piszą o sobie książki – a raczej dyktują – i historie, które opowiadają, zajmują nie mniej miejsca niż wysokobudżetowy wydruk epopei narodowej, choć pod względem treści są tak samo wartościowe jak albumy do kolekcjonowania naklejek z czipsów. No i może udałoby mi się napisać coś o sławie, skoro innym się udaje, ale przecież muszę mieć na uwadze tematykę tego magazynu i wtrącić jeszcze co nieco o designie.
Rzeczywiście, od czasu do czasu ktoś z polskiej telewizji w zgodzie z wieloletnią tradycją skopiuje jakiś amerykański reality show, w którym grupa projektantów spełnia marzenia o łóżkach z kryształkami Swarovskiego. Nikt jednak nigdy o tych projektantach wcześniej nie słyszał, a po emisji jednego sezonu wszyscy zapominają o nich tak samo jak o instant metamorfozach, w których brakuje innowacyjności – no bo nie można jej oczekiwać od zupek w proszku. Wniosek jest jeden: z jakichś powodów projektanci wnętrz trzymają się z daleka od mediów i plotek, ale co by było, gdyby stawali się celebrytami tak szybko jak Choupette Lagerfeld?
1. Musielibyśmy się do nich zapisywać z półrocznym wyprzedzeniem
O boleściach pacjentów chcących dostać się na wizytę do państwowego lekarza specjalisty krążą mrożące krew w żyłach anegdoty. Podobno ktoś kiedyś w oczekiwaniu na wizytę do okulisty zmienił wyznanie i teraz liczy wyłącznie na cud, inny nie liczy już na nic. Jeśli zmagamy się z remontem, a nie z zaćmą, to będziemy mieli zdecydowanie mniejszy problem, bo najwyżej przeprowadzka do wymarzonego gniazdka nieco przeciągnie się w czasie. Realnie istniejący popyt na usługi projektanta-celebryty będzie oczywiście jeszcze większy, kiedy część zainteresowanych dowie się, że na konsultacje u niego czeka się co najmniej te pół roku.
2. Wnętrza przez nich zaprojektowane byłyby do użytku publicznego
Gniazdko jest uwite. Największa sława projektowała te cztery ściany – opłacało się czekać! Wprowadzają się: małżeństwo z dwójką dzieci, trzech fotoreporterów, dziennikarka z telewizji śniadaniowej, operator, sześcioosobowe jury konkursu na wnętrze roku, kilkunastoosobowa wycieczka studentów architektury wnętrz i kilka wścibskich osób wprost z ulicy. Szczęśliwi wybrańcy (a w zasadzie cierpliwi) mogą na długo zapomnieć, czym jest intymność i jak smakuje filiżanka herbaty wypita w gronie najbliższych, zwłaszcza że na jej dnie wygrawerowany jest podpis innego designera – skandalisty, który projektuje w duchu prymitywizmu.
3. Mieszkalibyśmy w pałacach
Nie rodzimy się z dobry gustem, co to to nie! Najlepsze decyzje w kwestii estetyki podejmujemy świadomie i wskutek procesu, na który wpływ ma nasze najbliższe otoczenie. Niekiedy jednak proces ten przebiega… z pewnymi zakłóceniami. No bo jak wytłumaczyć upodobania wnętrzarskie Marii Carey? Mariah ustanowiła zasadę, która bezbłędnie sprawdza się w show-biznesie: im więcej o tobie mówią, tym bardziej lubisz pałace.
4. Mieliby kilkustronicowe rubryki w każdym plotkarskim magazynie
Pamiętacie, co mówiła Carrie Bradshaw, gdy pytano ją, czym się zajmuje? „Jestem pisarką” – odpowiadała. Zawsze wydawało mi się, że to za dużo powiedziane jak na osobę (w dodatku postać fikcyjną!), której kariera pisarska ograniczała się do cotygodniowej kolumny w nowojorskiej gazecie, którą ktoś później wydał w formie książki z różową okładką. Ale pisanie to takie dodawanie prestiżu i oczywiście należy tę czynność odpowiednio nazwać – ani „freelancer”, ani „copywriter” nie brzmią tak fantastycznie jak „pisarz”. Właśnie dlatego celebryckość należy czymś takim podrasować. To jest czysty marketing: większość celebrytów ma na swoim koncie „książkę” lub przygodę z dziennikarstwem.
5. Sygnowaliby swoim nazwiskiem napoje energetyzujące, których używaliby do wymiany bezgotówkowej
To taki żart, przez który przebija się cień prawdy. Kiedy jesteś wystarczająco rozpoznawalny, aby reklamować proszek do prania, rodzi się w tobie przekonanie, że ten proszek powinieneś dostać za darmo. Producenci powinni udostępniać ci zapasy swoich produktów, abyś mógł wygłaszać o nich opinie. Istnieje naprawdę spore ryzyko, że co drugi architekt-celebryta miałby własną linię artykułów spożywczych lub chemicznych, które wciskałby w zamian za swoje dobre imię.
Świat w moich tekstach zawsze jest przerysowany, ale sława bez talentu i autorytetu to narzędzie naprawdę niebezpieczne. Cieszmy się więc, że nasi polscy architekci stąpają twardo po ziemi i w telewizji śniadaniowej pojawiają się tylko sporadycznie, prezentując praktyczne porady dla pracowników korporacji, którzy w zakresie samodzielnego działania w domach mają czas wyłącznie na posadzenie kaktusa lub wymianę zasłon w oknach. Chciałabym, żeby tak zostało.