Koreańskie króliczki, czyli design opakowań rodem z Azji
Google zawadiacko zapytuje mnie: „Czy chodziło Ci o: norweski styl wnętrz?”, gdy chcę dowiedzieć się o koreańskim designie czegoś więcej niż to, że jego twórcy lubują się w umieszczaniu wizerunku pandy na opakowaniach kosmetyków. Zwykle powątpiewam w sens prac nad sztuczną inteligencją po seansach science fiction, ale ręce opadają mi jeszcze dynamiczniej, gdy czytam sugestie internetowej przeglądarki. Żeby uniknąć nieporozumienia między sercem a rozumem, sięgam do mojej biblii designu autorstwa Charlotte i Petera Fiell. Tam, niestety, indeks zawodzi mnie niemiłosiernie, bo obok innych mniejszych lub większych państw nie ma nawet wzmianki o Korei. Wiem, że historię piszą zwycięzcy, ale sztukę też? Jak to? Czyżby japoński postmodernizm zeżarł koreańskie aspiracje? Zaczynam jednak podejrzewać, że – poza ceramiką z Icheon – wzornictwo to w tym kraju po prostu kwestia jakiejś narodowej tajemnicy i że chyba nie mam o czym pisać. W dodatku oficjalna strona festiwalu Design Korea nie ma żadnych ładnych obrazków…
Cel uświęca środki
Myślę, że wciąż mogę jednak pisać o opakowaniach. Bo to, w jaki sposób koreańscy producenci rozwinęli sztukę walki z konkurencją za pomocą kawałków plastiku lub tektury, jest fenomenalne. Wróćmy więc do kosmetyków z pandą: dlaczego globalne koncerny kosmetyczne testują swoje produkty właśnie w Seulu? Bo jeśli sprostają one rygorystycznym standardom, do jakich przywykł koreański konsument, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że poradzą sobie także w jakimkolwiek innym miejscu na świecie. Wymagający i śmiertelnie poważnie podchodzący do kwestii pielęgnacji skóry klienci to jeden z powodów, dla których azjatyckie kosmetyki są tak fantastyczne (sama niedawno wyrzuciłam całą szufladę zachodnich specyfików, żeby ustąpić miejsca południowokoreańskim cudom). Ci sami klienci podnoszą także poprzeczkę w kwestii estetyki opakowań. Czy to dziwi, że oczekują dobrze zaprojektowanego produktu, skoro używają go czasem nawet klika razy dziennie? Ten wyścig generuje kreatywność, która nie mieści są w amerykańsko-europejskiej skali. W naszej kulturze decyzja o zakupie produktu ze względu na jego piękne opakowanie szybko określona zostaje jako próżność. W Korei – to co innego.
Estetyka w służbie konsumpcji
Z naszego punktu widzenia estetyka koreańskich opakowań nawiązuje do naiwnego designu skierowanego do najmłodszego konsumenta. Kotki, pieski, króliczki, pandy, foczki i misie mają wywoływać u najmłodszych poczucie bezpieczeństwa i kojarzyć się z ulubioną bajką, ciepłem, błogością. Rzeczywiście, spora ilość firm decyduje się na motyw ze słodkim i kolorowym zwierzakiem. To zdecydowani faworyci w kategorii nie-pasuje-mi-ten-produkt-ale-jest-tak-ślicznie-zapakowany-że-odstawię-go-na-półkę-dla-ozdoby. Zresztą gdyby skłonność do wybierania rozkosznie zapakowanych produktów nie generowała dużych zysków, to zapewne ci producenci wymyśliliby coś równie uroczego. Prawdziwym pionierem tego typu zachowań jest firma Tony Moly. Jeśli jednak poprzestaniemy wyłącznie na stwierdzeniu, że to dziecięcy design, to niebezpiecznie zderzymy się z pojęciem infantylności. Spróbujmy ugryźć to od innej strony: uważam, że te opakowania to kamuflaż, niewinne usprawiedliwienie dla potrzeby, z której nigdy nie wyrośniemy – potrzeby osiadania zabawek! Czy to nie jest przyjemność, dolewać sobie codziennie mleka do kawy, widząc, że z kartonu uśmiecha się do nas różowy królik? No proszę…
Słodko, słono i minimalnie
Koreańskie opakowania to nie tylko kotki i króliczki. W zasadzie w dużej mierze to właśnie nie są koty i króliczki. Ani nawet pandy. Wśród plastikowo-tekturowych motywów królują owoce i warzywa! Owszem, jest to świadome nawiązanie do składu produktu (bo, umówmy się, mówimy głównie o opakowaniach kosmetyków oraz żywności), ale gdy patrzę na mój krem, który przypomina kawę ze Starbucksa, to wiem, że chodzi o coś więcej. I naprawdę lubię zastanawiać się, czy produkt, którym za chwilę umyję twarz, nie powinien przypadkiem trafić na mój talerz. Jestem estetycznie spełniona i szczerze przyznam, że to spełnienie zapewnia mi uśmiechnięty bakłażan zalotnie zerkający z opakowania maseczki. Nie wierzę, że jestem w tym spełnieniu osamotniona.
Muszę jeszcze w kilku zdaniach oddać sprawiedliwość produktom, które ubrane są zdecydowanie skromniej. Jeśli myśleliście, że plastikowa butelka, której jedyną ozdobą jest logo firmy, to szczyt minimalizmu, to niektóre koreańskie firmy naprawdę was zaskoczą. Lubię myśleć, że Koreańczycy opanowali sztukę opakowaniowego minimalizmu do perfekcji, i – choć to tylko teoria – za przykład stawiam buteleczkę Beauty Water firmy Son & Park. To krok w stronę tych, którym pastelowa panda mrozi krew w żyłach.
Ten raj dla jaroszy, miłośników króliczków, a nawet minimalistów jest oczywiście skąpany w soczystych kolorach, od których ciężko oderwać wzrok. Ta mieszanka generuje niestety zjawisko kiczu. Fundamentalne znaczenie dla obrony różowych króliczków, w których chowa się miękki sztyft błyszczyku, ma w tym przypadku przyjęta przez francuskiego filozofa Abrahama Molesa zasada niedopasowania, mówiąca, że w kiczowatym przedmiocie istnieje odchylenie w stosunku do funkcji, którą powinien pełnić. No więc, czy panda niewystarczająco zabezpiecza mój krem przed czynnikami zewnętrznymi? A nawet jeśli, to kogo to obchodzi, skoro można mieć pandę?!