W poszukiwaniu straconych trendów, czyli o gustach słów kilka
Moja mama robi remont w korytarzu (zwanym teraz modnie „holem”). Nareszcie! Po wielu latach namów zdecydowała się zerwać paskudną boazerię (wyłożone nią pomieszczenia pieszczotliwie nazywane są w sieci „bursztynową komnatą”). Po blisko 30 latach od przemiany ustrojowej ten relikt przeszłości ma się dobrze w niejednym polskim domu, ale czy należałoby się go pozbyć tylko dlatego, że jest niemodny. Wystarczyłoby pomalować boazerię na biało i byłby hit w stylu skandynawskim. Ale właścicielom malować się nie chce. Nie dbają o trendy? Może wolą wydawać pieniądze na podróże albo na książki? Albo po prostu nie mają kasy, by pozbyć się z domów tego „obciachu”?
Moja mama maluje ściany na biało, wybiera płytki na podłogę we wzór bielonego drewna, zamawia szafy – białe. Robi hol w stylu skandynawskim! A przecież na stylach wnętrzarskich się nie zna… Wybiera też oświetlenie, do tej pory był to, nie wiedzieć czemu, plafon umieszczony na ścianie. Pyta mnie o radę. Nareszcie!
Dzieli nas 150 km, nie mogę więc tak po prostu pójść z nią na zakupy. Mogłabym kupić lampę w swoim mieście, ale mama nie ma do mnie zaufania! Nie wierzycie? Oto, jak rozmawiała ze mną przez telefon:
– Podwieszanego sufitu z halogenami to ja nie chcę, za dużo bałaganu i koszty niepotrzebne – mówi mama.
– To przenieś ten punkt świetlny na sufit i daj reflektorki na szynie (bo korytarz jest długi i wąski) – mówię.
– A nie, bo nie ma kto tego punktu przenieść, trzeba kuć w żelbetowym suficie, zbyt skomplikowane.
– To kup kinkiet lub plafon, tylko ładny, prosty.
– A nie, bo plafon już miałam, a kinkietu nie chcę!
– To co ty mamo chcesz? – zdenerwowałam się wreszcie.
– A bo mnie to nikt nie doradzi!
Człowiek to istota społeczna, musi żyć w grupie. Liczne eksperymenty pokazują, że ludzie w tłumie wykazują zachowanie, które nazwać można „syndromem owieczki”, idą za stadem i robią dokładnie to co sąsiedzi, bo skoro wszyscy tak robią, to musi być dobre! Skąd ta pewność – zwierzęcy atawizm, ludzki konformizm? Nie wiadomo, ale to klej, dzięki któremu społeczeństwo może w ogóle istnieć. Bo co by było, gdybyśmy byli jak puzzle, ale każdy kawałek byłby z innej układanki? Moja mama – idąc tym tropem – ostatecznie wybrała oświetlenie, które widziała w mieszkaniu swojej przyjaciółki, będąc przekonaną, że „tak jest ładnie”.
Z pewnością znacie rozkład normalny – najważniejszy z powodu częstości występowania w naturze rozkład prawdopodobieństwa. Nie wchodząc w szczegóły: wykres funkcji prawdopodobieństwa tego rozkładu jest krzywą w kształcie dzwonu. Oznacza to mniej więcej tyle, że np. ludzi o najniższym i najwyższym wzroście jest mało, a średniaków mnóstwo. Jakąkolwiek cechę i jej natężenie bada się w przyrodzie i społeczeństwie – wyniki są podobne. Przykład: trendy wnętrzarskie. Trendsetterzy wyznaczają trendy i sprawiają, że stają się one pożądane przez tłumy. Potem są te tłumy – gros ludzi, którzy lubią być modni – a na końcu dopiero mamy chcących się wyróżniać, lub też nie, indywidualistów.
O tym, że z tłumem mi nie po drodze, dowiedziałam się dość wcześnie. Jako kilkuletnie dziecko zostałam zabrana przez rodziców do kościoła, do którego z wizytą przyjechał biskup. Po mszy wszyscy rodzice ruszyli tłumnie ze swoimi pociechami na rękach, aby biskup je pobłogosławił. W ścisku dostałam ataku histerii. Moi rodzice zawstydzeni sceną, jaką urządziłam, darowali sobie biskupie błogosławieństwo. Może to z powodu tego przeżycia nie należałam nigdy do żadnej organizacji? Ani kościelnej, ani świeckiej – żadnych chórów kościelnych, harcerstwa i nawet subkultury młodzieżowej, serio. Wystarczało mi towarzystwo książek.
Instynkt stadny chciał mnie dopaść raz. Nigdy nie czytałam blogów wnętrzarskich, do czasu, aż zaczęłam pisać własnego. I wtedy zdumiała mnie popularność czarno-białej odmiany stylu skandynawskiego. Siła rażenia była tak wielka, że w mgnieniu oka zapragnęłam tak mieszkać. Stworzyłam listę top gadżetów, bez których nie da się żyć. Dlaczego tak łatwo i tak szybko dałam się ponieść emocjom? Tak bardzo chciałam przynależeć do nowo poznanej grupy? Zaskarbić sobie jej sympatię? Zdobyć popularność? Zapewne wszystkie te powody. Ostatecznie nie kupiłam jednak kubków Design Letters, młynków Menu i wazonu Madam Stoltz. Pomalowałam za to ściany na biało, przekonałam się, że nie jestem w stanie zrezygnować z kolorów i upewniłam się w swoim uczuciu do mebli z połowy XX w. Szukam czegoś pomiędzy bezpretensjonalnością stylu skandynawskiego, francuską elegancją, surowością loftu, czystymi liniami modernizmu a freestylem boho. Wiem jednak, że wiele osób odnalazło swój styl właśnie w tej aktualnej modzie. Jesteśmy wszak dopiero pierwszym pokoleniem, które może swobodnie kształtować swój dobry gust.
Nie zamierzam gniewać się na mamę, że nie skorzysta z rad córki projektantki i kupi lampę taką jak pani Marianna, mimo że ja kupiłabym pewnie ładniejszą (a może nawet bardziej „trendy”!). To ona ma się czuć szczęśliwa ze swoim wyborem. Z pewnością będzie to miało pozytywny wpływ na jej przyjaźń. Nasze babcie spotykały się w kołach gospodyń, dzieliły się przepisami, wspólnie śpiewały, haftowały. Dla nas, współczesnych kobiet związanych z designem i projektowaniem wnętrz, to internet jest miejscem spotkań, zawiązywania się sympatii, a nawet przyjaźni, potem często również spotkań i współpracy w realnym życiu! I myślę, że wspólne gusta odgrywają w tym ogromną rolę.
PS Wszystko wskazuje na to, że szala popularności przechyla się powoli na stronę stylu boho – wkrótce przed zarzutami o bycie trendy będzie trzeba bronić egzotyczne dywany, makramy i etniczne poduszki.