RECENZJA: Justina Blakeney – The New Bohemians. Cool & Collected Homes
Im mniej mam w życiu czasu na przyjemności, tym bardziej doceniam książki z ilustracjami. Uwielbiam bloga The Jungalow, modę na styl boho i nie mogę oderwać wzroku od przedmiotów w na pozór niepasujących do siebie kolorach. To było oczywiste, że w końcu sięgnę po album „The New Bohemians”. Ale skłamałabym, gdybym napisała, że zrobiłam to tylko dla siebie…
Ilekroć otwieram tę książkę, mam przed oczami scenariusz, który na pewno zrealizował się już niejednokrotnie w życiu większości z was. Miasto. Wieczór, pora kolacji, na niebie niedostrzegalne niemal światło księżyca. Przechodzicie ulicą wzdłuż kamienic, okna parterowych mieszkań są na wysokości waszego wzroku. W którymś z nich zabiegani domownicy nie zdążyli jeszcze zasłonić się przed wścibstwem przechodniów. Światło w pomieszczeniu pozwala wam dostrzec każdy detal wystroju wnętrz i najmniejszy szczegół codziennych rytuałów mieszkańców. Zwalniacie. Długo nie możecie odwrócić wzroku. Naprawdę długo. W końcu wasze spojrzenie spotyka się ze spojrzeniem kogoś, kto wyczuł na swojej skórze nieprzyzwoitą z punktu widzenia norm społecznych ciekawość. Odchodzicie, ale nadal przez chwilę fantazjujecie, jak potoczył się ten wieczór, którego świadkiem byliście przez dziesięć sekund. A co, gdybym powiedziała wam, że możecie to robić bez poczucia, że w sumie nie powinniście, albo świadomości, że wszystko jest starannie wyreżyserowane? I że wystarczy wam do tego książka „The New Bohemians”?
W albumie Justiny Blakeney zajrzycie do mieszkań ludzi, których nie spotkacie na wieczornym spacerze przez miasto. I nie chodzi o to, że prawdopodobnie nie mieszkacie w Los Angeles. To ludzie, których w ogóle ciężko w życiu spotkać, jeśli nie wie się, jak szukać. To prawdziwa bohema w nowojorskim znaczeniu tego słowa, artyści rodem z filmów Woody’ego Allena (choć raczej sąsiedzi Annie Hall niż znajomi Jacka z „Zakochanych w Rzymie”). Ludzie, którzy w swoim życiu realizują piękne scenariusze, w obliczu których wyobraźnia podglądającego przechodnia kapituluje. I, prawdę mówiąc, Blakeney dopowiada tej kulejącej wyobraźni magiczne i zupełnie satysfakcjonujące historie. Sama zresztą jest nie tyle narratorką, ile bohaterką swojej opowieści, bo śmiało sięga do źródeł swojej fascynacji boho wszędzie tam, gdzie to możliwe. Zachowuje się jak ekspertka, która ma świadomość, że w promieniu kilku tysięcy kilometrów jest najlepsza w swoim fachu. Jest śmiała; tworzy nowe definicje i opisuje swoich bohaterów z precyzją naukowca. No i przede wszystkim ma świadomość tego, że dzisiejsze boho nie mieści się w XIX-wiecznych ramach Paryża i Berlina, bo te nie uwzględniają amerykańskiej nowoczesności. Pisze: „We bohemians chase free wi-fi, we blog from Brooklyn Laundromats, and we check our e-mail barefoot in Tulum. We arrive early to flea markets but late to farmers markets. […] We are resourceful and profoundly creative. We are boutique owners and bloggers, mothers and makers, entrepreneurs and expats, chefs and consultants […] designers and dreamers” („My, bohema, gonimy za darmowym wi-fi, blogujemy z brooklińskich pralni samoobsługowych i sprawdzamy maile, stojąc boso w Tulum. Jesteśmy pierwsi na pchlich targach, ale spóźniamy się na bazar. […] Jesteśmy przedsiębiorczy i niezwykle kreatywni. Jesteśmy właścicielami butików i blogerami, matkami i twórcami, przedsiębiorcami i emigrantami, szefami i konsultantami […] projektantami i marzycielami”). Nie dodaje oczywistego: jesteśmy nowocześni i staroświeccy, jesteśmy wszystkim, co możesz sobie wyobrazić, i tym, co znasz tylko z opowieści. I to jest właśnie boho.
Wnętrza, które oglądamy w albumie „The New Bohemians”, nie poddają się żadnym schematom. Owszem, Justina stara się je sklasyfikować według czasu („modern”), natężenia („maximal”), trybu życia mieszkańców („nomadic”) czy ich miłości do natury („earthy”), ale gdyby podpisać je po prostu nazwiskami rodzin, które w nich mieszkają, nie dostrzeglibyśmy żadnego wspólnego mianownika i główną rolę grałby tu indywidualizm. Patrząc na te wnętrza, jestem przekonana, że akapit wyżej nie poniosła mnie żadna fantazja – stworzyli je artyści. Oglądając mieszkania nowej bohemy, nie zaznacie spokoju – przypomni wam się dzieciństwo otulone patchworkowymi kocami, okres nastoletniego buntu rozświetlony kulą dyskotekową, czasy studenckie ubrane w jaskrawy i manifestujący poglądy strój. Może będziecie chcieli do któregoś z nich wrócić?
Nie sięgnęłam po „The New Bohemians” tylko dla siebie, to prawda. Zrobiłam to też dla tych, którzy traktują styl boho jak ekstrawagancki wymysł czasów, w których artyści już przecież nie istnieją, bo ich miejsce zajęli celebryci, i świat chyli się ku upadkowi. Oto dowód, że tak nie jest! Artyści istnieją, mieszkają w Nowym Jorku lub Los Angeles i mają się naprawdę dobrze.